Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lyssy z miasteczka Brzozów. Mam przejechane 43623.53 kilometrów w tym 436.54 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.86 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lyssy.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2016

Dystans całkowity:1526.03 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:73:32
Średnia prędkość:20.75 km/h
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:117.39 km i 5h 39m
Więcej statystyk
  • DST 133.00km
  • Czas 09:11
  • VAVG 14.48km/h
  • Sprzęt American Eagle
  • Aktywność Jazda na rowerze

ALPY 2016 day 6 STELVIO

Czwartek, 4 sierpnia 2016 · dodano: 11.10.2016 | Komentarze 0

Michał daje znowu:


Zebraliśmy się wcześnie, gdzieś przed 7 byliśmy już na siodełkach, a wszystko po to, aby wykorzystać poranny chłód i przedostać się bez większego wysiłku do miasta Merano. Tuż za nim, jadąc w kierunku Prato, natrafiliśmy na niespodziewany, ostry i długi podjazd ścieżką rowerową, prowadzący z wysokości 300 m n.p.m. na wysokości 520 m n.p.m., przy czym miał on zaledwie 4 km długości. Zlani potem kontynuowaliśmy jazdę ścieżkami wzdłuż rzeki Adige, mozolnie zdobywając kolejne kilometry. Po przejechaniu 70 km dotarliśmy do Prato allo Stelvio, uzupełniliśmy zapasy żywności i ruszyliśmy na nasz najtrudniejszy podjazd w życiu - na przełęcz Passo dello Stelvio. Wystarczy napisać, że w przeciągu 25 km trasa wznosi się z poziomu 900 do poziomu 2758 m n.p.m. przebiegając po drodze po 49 zakrętach, a w najtrudniejszych momentach nachylenie osiąga zawrotne 15%. Całość zajęła nam 3h10 min, co jest świetnym wynikiem. Tym razem nie wyprzedzaliśmy szosowców, sakwiarzy również, bo ich nie było :) Widoków jakie mieliśmy wokoło nie sposób opisać, to trzeba samemu zobaczyć. Trasa wijąca się trawersami po zboczu góry jest jedną z najpiękniejszych na całym świecie i nie dziwi nikogo, że niemal co roku jest tędy prowadzony etap wyścigu Giro d'Italia. Po dotarciu na szczyt, jeden z pracujących w okolicznych bistrach Włoch spróbował podnieść jeden z naszych rowerów, po czym z szacunkiem pogratulował nam zdobycia tej pięknej przełęczy. Oczywiście zrobiliśmy kilkanaście pamiątkowych fotografii i nie pozostało nam nic innego, jak ubrać się w nogawki, bluzy, czapki, kurtki i długie rękawiczki i co prędzej czmychnąć w dół w kierunku Bormio. Po kilku kilometrach odbiliśmy w prawo na przełęcz Umbrail, na której znajduje się granica włosko-szwajcarska. Od tego momentu przez około 30 km podróżowaliśmy po pięknych serpentynach, uwitych wśród pokrytych lichą trawą skał. Nieco niżej przekroczyliśmy granicę lasu, raz po raz podziwiając wychylające się zza drzew widoki na rozciągające się w oddali doliny. Całość tych sielskich chwil przerwał wystrzał dętki w oponie jednego z nas - najwidoczniej w wyniku hamowania obręcz nagrzała się tak mocno, że temperatura spowodowała pęknięcie. Na szczęście stało się to w bezpiecznym miejscu i nikomu się nic nie stało, a szybki serwis i wymiana dętki sprawiły, że podróżowaliśmy bez przeszkód dalej. Po krótkim czasie opuściliśmy Szwajcarię wjeżdżając na nowo do Włoch. Jako, że wieczór zbliżał się nieuchronnie, chcieliśmy zatrzymać się na kempingu. Wszystko było pięknie zaplanowane, ale niestety tym razem wskazówki na mapie nie miały odzwierciedlenia w rzeczywistości i rzekomy kemping był tylko pobożnym życzeniem. Nie mając wielkiego wyboru, niemalże o zmroku zajechaliśmy do miejscowości Burgusio, w której na terenie stadionu rozłożyliśmy się na karimatach na deskach, zabezpieczeni wiatą przed wiatrem i deszczem.




  • DST 171.70km
  • Czas 09:05
  • VAVG 18.90km/h
  • Sprzęt American Eagle
  • Aktywność Jazda na rowerze

ALPY 2016 day 5

Środa, 3 sierpnia 2016 · dodano: 11.10.2016 | Komentarze 0

Michał zapodaje:

Na kolejny etap wyruszyliśmy ze świadomością, iż będziemy musieli pokonać dużą odległość, aby na noc być możliwie jak najbliżej podjazdu na Passo dello Stelvio. W pięknej scenerii, gdzie po lewej stronie mijaliśmy majestatyczne wysokie skały, a po prawej rzekę Drawę, wartko płynącą w przeciwną do nas stronę, przemierzaliśmy ścieżką ostatnie kilometry w Austrii. Po niecałej godzinie przekroczyliśmy włoską granicę, przy czym ścieżka nie kończyła się, a była przedłużona o kolejne kilometry. Z przeciwnej strony mijały nas setki, jak nie tysiące rowerzystów. Zastanawialiśmy się, czy czasem nie wypada jakieś święto we Włoszech i wszyscy mają wolne, czy jednak jest normalny dzień, a jazda na rowerze jest po prostu tak bardzo popularna. Nasza zagadka rozwiązała się w pierwszej większej miejscowości, w której z wielkich platform zdejmowane były rowery, a osoby chętne do ich wypożyczenia ustawione były w długą kolejkę. Okazało się, że dzień był zwykły, a Włosi po prostu w sposób aktywny spędzali swoje wakacyjne urlopy. Stan infrastruktury rowerowej w porównaniu do Austrii okazał się być wyższy, ścieżki doskonale oznaczone, a nawet jeśli któraś z nich miała nawierzchnię szutrową, to jej jakość była tak dobra, że pozwalała na swobodną jazdę rowerami szosowymi! Podczas jednego z odpoczynków zagadnął nas starszy pan, który dowiedziawszy się, że jesteśmy Polakami z miejsca zapytał o ostatnią wizytę papieża w Polsce, jak również zadał pytanie: czy Wałęsa to jeszcze żyje ? Wyjaśniliśmy, że jak wyjeżdżaliśmy to żył, a jak jest teraz to nie wiemy i pojechaliśmy dalej. Począwszy od miasta Brunico, trasa wiodła lekkim zjazdem, choć zdarzały się momenty ostrych podjazdów, w
tym szczególnie jednego, który zapadł nam w pamięć. Prowadził on przez las, kamienie i wystające korzenie, ale z braku alternatywy pokonaliśmy go i dotarliśmy do kontynuacji ścieżki, która w dalszych częściach już nas takimi niespodziankami nie zaskakiwała. Zaskoczyła nas zgoła czy innym. Okazało się, że prowadząc do Bolzano przebiega ona w bardzo ciasnym kanionie, w którym nie dość, że płynie rzeka Eisach, to poprowadzona jest jeszcze droga krajowa i autostrada. Ażeby wszystko się zmieściło, duża część arterii prowadzi tunelami, ale nie spodziewaliśmy się, że dla rowerów zostały wydrążone osobne tunele! Łącznie było ich kilka kilometrów, a najdłuższy miał prawie 800 metrów długości. Po niespotykanych u nas przeżyciach pod wieczór dotarliśmy do Bolzano, w którym szybko zrobiliśmy zakupy i ruszyliśmy jak zwykle szukać noclegu. Jadąc kolejną ścieżką, tym razem nad rzeką Adige, szukaliśmy czegoś dogodnego. W końcu zdecydowaliśmy się zatrzymać w jabłkowym sadzie, a namioty rozbiliśmy pomiędzy alejkami drzew. Wprawdzie w pobliżu przebiegały tory kolejowe, ale pociągi jeździły na tyle rzadko, że mogliśmy się spokojnie wyspać i odpocząć przed kolejnym ciężkim dniem.




  • DST 106.13km
  • Czas 06:47
  • VAVG 15.65km/h
  • Sprzęt American Eagle
  • Aktywność Jazda na rowerze

ALPY 2016 day 4 - Hochtor 2504 m

Wtorek, 2 sierpnia 2016 · dodano: 11.10.2016 | Komentarze 0

Michał napisał:

Nasze obawy, co do braku poprawy pogody, niestety ale się sprawdziły. Ołowiane chmury, góry wśród nich ukryte i nieprzestający padać deszcz, zmusiły nas do pozostania na kolejny dzień i noc na kempingu. Spędziliśmy go na opracowywaniu planu dalszej jazdy, przepakowaniu i wysuszeniu ubrań oraz na drobnym serwisie rowerów. Popołudniu, kiedy deszcz ustąpił, wybraliśmy się na spacer nad jezioro Zeller, po czym powróciwszy, zasnęliśmy w oczekiwaniu na to, co przyniesie kolejny dzień.



Jakże w innych nastrojach wstaliśmy kolejnego dnia, gdy od samego rana towarzyszyło nam piękne słońce, choć nie było najcieplej. Szybko uwinęliśmy się ze śniadaniem i pakowaniem i przed 8 wyjechaliśmy na trasę. Kilka kilometrów od kempingu rozpoczęła się nasza przygoda z pierwszą, ponad dwutysięczną
przełęczą. 36 kilometrów podjazdu non-stop, do tego rosnąca temperatura i nieustanne słońce spowodowały, że na szczycie byliśmy nieco zmęczeni. Ale czymże jest takie zmęczenie w porównaniu do widoków, przeżyć i satysfakcji z wykonanej pracy ? W zasadzie zmęczenie szybko odchodzi w zapomnienie, a wspomnienia zostają na zawsze. Podczas zdobywania przełęczy Hochtor (2504 m n.p.m.) zdarzyło nam się wyprzedzić kilku rowerzystów jadących na rowerach szosowych.Byliśmy nieco w szoku, czy to my mamy taką moc, czy może oni są aż tak nieprzygotowani do dużego wysiłku ? Niemniej jednak przypomniały nam się słowa Marco Pantaniego, iż kolarstwo to jeden z najtrudniejszych sportów świata i nawet najgorszy kolarz jest wciąż wspaniałym sportowcem. Stąd też warto docenić każdego, kto trud ten podejmuje. Na przełęczy nie zabawiliśmy zbyt długo, bo przebywanie w temperaturze 8 stopni C nijak dobrze nie wpływa na odpoczynek. Ubraliśmy się w kilka cieplejszych rzeczy i ruszyliśmy na podbój zjazdu, który miał tyle samo długości co i podjazd. Nie minęło pół godziny, a byliśmy u podnóża podjazdu, w miejscowości Winklern, gdzie na nowo musieliśmy przebrnąć przez zmianę ubrań na krótkie. Żeby było ciekawiej i trudniej na naszej trasie pojawił się kolejny podjazd, wprawdzie krótszy, ale o przewyższeniu ponad 300 metrów, prowadzący na przełęcz Iselsberg(1209 m n.p.m.). Stamtąd kolejnym pięknym i krętym zjazdem dotarliśmy do miasta Lienz, leżącego u podnóża Dolomitów. Uzupełniliśmy zapasy żywieniowe i rozpoczęliśmy poszukiwania noclegu. Dogodne miejsce na namioty znaleźliśmy nieopodal ścieżki rowerowej nad rzeką Drawą, w pobliżu górskiego strumyka, gdzie w rześkiej wodzie mogliśmy się odświeżyć i przeprać ubrania. Przed pójściem spać upewniliśmy się, czy aby w okolicy nie ma dzikich zwierząt, a uspokojeni faktem, iż nic nam nie grozi, zasnęliśmy.

Facebook